Każdy dyżur jest inny. Może przebiegać bardzo dynamicznie lub płynąć spokojnie, bez nerwów i szybko zmieniającej się sytuacji. Trzeba być gotowym na wszystko, zarówno psychicznie, jak i fizycznie, bo niczego nie da się zaplanować, ani przewidzieć.
Monika Turek w zawodzie pracuje od kilku lat. Zaczynała w szpitalu tymczasowym podczas pandemii COVID-19. Tego czasu nie wspomina najlepiej.
– Dyżury w szpitalu tymczasowym były bardzo trudne. Wszyscy pacjenci byli w ciężkim stanie. Podczas każdego dyżuru trzech, czterech pacjentów musieliśmy reanimować. Nie każdego udawało się ocalić. Pacjenci umierali, czasem jeden po drugim, na naszych rękach. To było ogromne obciążenie psychiczne, bo żegnaliśmy naszych znajomych, sąsiadów, bliskich. Dodatkowo obciążeniem fizycznym były kombinezony ochronne, których nie można było zdejmować przez wiele godzin. Myślę, że te dyżury na zawsze zostaną w mojej pamięci. Dobrze, że ten straszny czas mamy już za sobą — wspomina Monika Turek.
Nowy rozdział
Gdy pandemia minęła, Monika przeniosła się do szpitala psychiatrycznego. Jak wspomina, myślała, że zawsze będzie pracowała na oddziale internistycznym, ale kiedy poznała wyzwania, z jakimi trzeba się mierzyć w oddziale psychiatrycznym, zmieniła zdanie. Można powiedzieć, że rozsmakowała się w tej pracy. I znów można powtórzyć, że i tu każdy dyżur jest nieprzewidywalny. Niektórzy pacjenci są mocno pobudzeni, inni wycofani, nie reagują na polecenia i prośby lub z byle powodu wpadają w dziką złość.
„Doskonale pamiętam młodego chłopaka, który podczas ataku wyrwał okno balkonowe razem z futryną. To było przerażające. Szalał, na nic nie reagował. Nie chcieliśmy dopuścić do sytuacji, w której porani siebie lub komuś z nas zrobi krzywdę”
– opowiada Monika Turek.
W każdym oddziale psychiatrycznym jest grupa interwencyjna, która wkracza do akcji, gdy zagrożone jest zdrowie lub życie personelu medycznego. Zadaniem grupy jest, mówiąc wprost, bezpieczne obezwładnienie pacjenta. To konieczność, trzeba zapanować nad pacjentem, bo tylko wtedy można mu pomóc.
– O każdym takim incydencie muszę powiadomić lekarza, który decyduje, co dalej stanie się z pacjentem. Gdy pacjent jest w psychozie, poziom adrenaliny u niego jest tak wysoki, że ma niesamowitą siłę i energię, nad którą trudno zapanować. Podczas takiego ataku chorzy bez problemu podnoszą meble czy sprzęty, których przeciętny człowiek nie jest w stanie nawet przesunąć — mówi Monika.
Bez lęku o siebie
– Może się wydawać, że pracujemy w ciągłym zagrożeniu, że nieustannie boimy się o swoje zdrowie i życie. Tak nie jest. Czuję się bezpieczna. Mamy doskonale wyszkolony zespół interwencyjny, sanitariuszy, którzy dbają o nasze bezpieczeństwo. Mamy do siebie zaufanie. To pozwala zachować spokój i profesjonalne podejście do pracy — dodaje Monika.
Po ataku pacjent często nie pamięta, co się wydarzyło, co robił, że był agresywny.
„Rozumiemy to, bo wiemy, że niepamięć jest przejawem choroby, z którą się zmaga. Warto powiedzieć, że niezależnie od tego, w jakim oddziale pracujemy, w nasz zawód wpisane są sytuacje, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć. To bardzo obciąża psychicznie, ale i fizycznie. Niecodzienne sytuacje, agresja chorego wobec siebie czy personelu, są trudne do przewidzenia i opanowania. Ale równie ciężko jest, gdy musimy kogoś reanimować. Każdy stan zagrożenia życia zmusza nas do pracy na bardzo wysokich obrotach i w niebywałym skupieniu. Zapominamy o sobie. Jeśli uda się wyjść z trudnej sytuacji, uratować człowieka, po chwili emocje opadają i zwykle odczuwamy ogromne zmęczenie, ale i ono mija i wtedy przychodzi satysfakcja, że daliśmy radę”
– mówi Monika.
Kiedy kończy się dyżur, Monika odcina się od pracy zawodowej. Wsiada na rower i jedzie przed siebie, aby się wyciszyć i odstresować.
– Każdy ma swój sposób na pozbycie się trudnych emocji. Dla mnie jest to rower. Magazynowanie trudnych emocji i rozpamiętywanie każdego przypadku nie jest dobre, bo szybko prowadzi do wypalenia zawodowego. Inaczej mówiąc, praca stanie się przykrym obowiązkiem. Kończąc dyżur, następnemu zespołowi przekazujemy, co się działo w oddziale, aby ten był przygotowany na podobne wydarzenia. Analiza zdarzeń i rzetelna informacja o zachowaniu pacjenta to także rodzaj ochrony naszych kolegów. Wiedząc, co zaszło, będą ostrożniejsi, będą baczniej obserwować chorego, zwracać uwagę na jego zachowanie i — co ważne — zachowają dystans, aby nie mógł ponownie zaatakować. Ale bywa i tak, że gdy pacjent dojdzie do siebie, przeprasza za swoje zachowanie. To też nas buduje, daje satysfakcję — podsumowuje.
Tym artykułem rozpoczynamy cykl zatytułowany „Pamiętam ten dyżur”. Mamy nadzieję, że spodoba się naszym Czytelniczkom i Czytelnikom i że sami również zechcą się podzielić swoimi wspomnieniami z dyżurów. Czekamy na Wasze komentarze i maile — kierujcie je na adres redakcja@jestempielegniarka.pl.
Komentarze